„rozdroża” – william paul young

Powieść utrzymana w klimacie sprzedanej w milionach egzemplarzy „Chaty”. Balansowanie po cieniutkiej granicy, gdzie po jednej stronie mamy niezwykłą mądrość, po drugiej kicz – takie są „Rozdroża”.  W warstwie fabularnej ta książka przypomina banalny amerykański serial, gdzie wiara w Boga stoi na pierwszym miejscu, cuda dzieją się na każdym kroku, a na koniec wszyscy zostają oczyszczeni ze szlamu tego świata. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że za niemal każdą taką historią kryje się jakaś mądrość, cenna rada, wskazówka. Sztuką jest przykrycie tego, co wartościowe taką warstwą banału, by przyciągnąć uwagę czytelnika, a jednocześnie nie utopić przesłania w lukrowanej polewie.

Trzeba być doprawdy naiwnym odbiorcą, by widzieć w „Rozdrożach” jedynie historię głównego bohatera – Anthony’ego, samotnego biznesmena, trafiającego do szpitala w stanie śpiączki. Świat, odwiedzany przez jego duszę, rozum, świadomość (trudno jednoznacznie stwierdzić), przypomina obraz z bajki dla dzieci. Prawdziwe przesłanie kryje się głębiej, jeśli zerwiemy tę śmieszną fasadę, odnajdziemy poruszającą opowieść o sztuce samouzdrowienia duszy, o tym jak łatwo zagubić się w świecie, którego fundamentem jest mamona i jak trudno oprzeć się pokusie władzy. „Rozdroża” to także opowieść o dokonywaniu wyborów i ponoszeniu ich konsekwencji, to lekcja odnajdywania sensu w życiu, przebaczenia i miłości.

I chociaż nadal uważam, że Boga do literatury mieszać nie należy, muszę przyznać, że Young kolejny raz stworzył historię, w której zagubieni odnajdą nadzieję. Polecam.

http://www.nowaproza.eu/ksiazka/269/rozdro%C5%BCa#opis

„chata” – william paul young

Zawsze byłam przeciwna mieszaniu Boga do literatury. Może nawet nie tyle Boga, co głębokiej wiary w niego. Darujmy sobie przywoływanie chwalebnego wyjątku w postaci Pisma Świętego, Bóg w ujęciu chrześcijańskim to temat na lekcje religii, a nie na bestseller. Kiedy więc spojrzałam na okładkę „Chaty”, gdzie spece od PR-u umieścili dumne 6 000 000 sprzedanych egzemplarzy, doszłam do wniosku, że to niemożliwe. Tyle, że strasznie ze mnie ciekawski człowiek, więc sprawdzenie co jest w tej książce było tylko kwestią czasu. No i sprawdziłam. Wczoraj. Nie wstałam póki nie skończyłam. I doszłam do wniosku, że jej fenomen polega na tym, że to książka dla ludzi cierpiących lub szukających pocieszenia. A takich jak wiadomo w tym naszym świecie dostatek. Człowiek pogrążony w smutku to człowiek, który traci zainteresowanie otoczeniem, podświadomie wyłącza część siebie zdolną do odczuwania, dzięki temu obojętnieje. Nie zawsze, ale często ignorowanie bodźców z zewnątrz zapewnia jedynie pozorny spokój, w środku toczy się wojna, ból, gniew, zazdrość, żal, poczucie zdrady, osamotnienia, niezrozumienia – wszystkie walczą o palmę pierwszeństwa w zawodach o zagarnięcie duszy. Ci mniej wrażliwi obserwatorzy są przekonani, że kluczem do sukcesu czyli wydobycia z otępienia, jest siła, z jaką będą uderzać w pancerz cierpiącego. Tymczasem potrzebna jest metoda, coś, co poruszy najdelikatniejszą ze strun w duszy, coś, co pozwoli wszystkim tym skłębionym emocjom wydostać się na zewnątrz. Myślę, że „Chata” może być takim impulsem.

Sama historia nie jest zbyt skomplikowana. Główny bohater – Mack traci dziecko, uprowadzone przez seryjnego zabójcę. Mimo upływu czasu nie może uporać się z własnymi uczuciami i coraz bardziej oddala się od Boga. I tutaj zaczyna się balansowanie na krawędzi banału – ogarnięty smutkiem ojciec znajduje w skrzynce pocztowej list od Boga. Stwórca zaprasza go na spotkanie w starej chacie – miejscu, gdzie najprawdopodobniej została zamordowana córka Macka. Ten oczywiście na spotkanie jedzie, co chyba żadnemu rozsądnemu człowiekowi nie przyszłoby do głowy, po czym spędza weekend w baśniowej wręcz scenerii, której nie powstydziłby się Walt Disney. Za towarzyszy ma Boga Ojca, Jezusa i Ducha Świętego. Jak łatwo się domyślić dni w chacie zdziałały cuda – nastąpiło uzdrowienie duszy i serca Macka. Rzygać się chce zasadniczo, do tego ten koszmarny język – raz wykład jak dla idiotów, dialogi na poziomie III klasy podstawówki, a za chwilę teologiczno-filozoficzno-etyczny bełkot. Problem polega na tym, że ta książka po odrzuceniu całej tej historii zakrawającej na farsę jest bardzo mądra. Wcale nie jest o chrześcijaństwie, nie jestem pewna czy jest o Bogu, jeśli jednak odrzucimy te dwa pojęcia to otrzymamy garść całkiem przyzwoitych wskazówek jak żyć. To książka o miłości, potrzebie nadziei i bliskości, o nieumiejętności wyrażania uczuć, o trudnych rozmowach, konieczności wybaczania innym, a przede wszystkim sobie. Tak więc nie bójcie się zedrzeć z tego „dziełka” całego chłamu w stylu amerykańskiej reklamy i wybrać z niej zaledwie kilka zdań, które (o dziwo!) naprawdę mogą odmienić życie. Niech no tylko trafią na podatny grunt.

http://www.nowaproza.eu/ksiazka/221/chata-wyd-2#info