„skrzydlata trumna” – marcin wroński

Musiałam jakoś odreagować złośliwy początek roku, a jak wiadomo nie ma nic lepszego na podły nastrój niż dobry kryminał. W takich sytuacjach sięgam po kolejne tomy przygód komisarza Maciejewskiego, by umysł mógł odpocząć.

Tym razem głównego bohatera spotykamy w 1936 roku. Zyga Maciejewski zostaje wezwany do Lubelskiej Wytwórni Samolotów, gdzie samobójstwo popełnia nocny stróż – Feliks Susek. Powód? Oficjalnie – zawód miłosny. Prosta zdawałoby się sprawa, wzbudza jednak podejrzenia komisarza, gdy orientuje się, że niektórym bardzo zależy na jej umorzeniu. Niebawem okazuje się, że doświadczony śledczy miał rację – przypadkiem odkrywa, że ciało rzekomego samobójcy… w rzeczywistości nie należy do Feliksa Suska.

Ciągu dalszego nie zdradzę, zdradzę jednak, że akcja powieści toczy się dwutorowo – śledztwo prowadzone w 1936 roku, przeplata Wroński obrazkami z roku 1945, gdy Zyga jest więziony i maltretowany przez „bezpieczniaka” majora Grabarza, próbującego zmusić komisarza do podpisania deklaracji współpracy. W celi Maciejewski spotyka mężczyznę, który pomoże mu „zakończyć” śledztwo sprzed lat.

Mocno obecna w tym tomie jest postać Róży Marczyńskiej – partnerki komisarza i – zaryzykuję to stwierdzenie – jedynej kobiety, jaką Maciejewski obdarzył uczuciem. Oprócz oficjalnie prowadzonych spraw, Zyga prowadzi własne śledztwo, chcąc doprowadzić do złapania ludzi odpowiedzialnych za handel narkotykami w Lublinie. Ta prywatna krucjata to skutek wcześniejszych problemów Róży – dziewczyna była uzależniona od morfiny.

( Z zaufaniem chyba jednak było krucho w tym związku, bo Zyga właściwie codziennie metodycznie „przeczesywał” mieszkanie w poszukiwaniu fiolek, mających być dowodem na to, że Marczyńska przegrała z nałogiem. )

Mocne strony powieści Wrońskiego to – tak jak w poprzednich tomach cyklu – solidna podstawa historyczna, plastyczność postaci i to, że całość jest niezwykle prawdopodobna. Gdybym usłyszała tę opowieść od leciwego komisarza policji – uwierzyłabym.

Tę książkę czyta się jednym tchem – o ile ma się czas. Ja nie miałam, więc czytałam w trzech podejściach i niestety nieco się gubiłam. Wybrany przez autora sposób narracji w tym przypadku nie pomagał, może dlatego „Skrzydlatą trumnę” kończyłam bez zachwytu. Niemniej jednak, wciąż mam ochotę na więcej.

fot. materiały wydawcy
fot. materiały wydawcy

Wydawca o książce:

Czwarty tom cyklu kryminalnego Marcina Wrońskiego! Lublin w odcieniach retro, przedwojenne i powojenne losy Zygi Maciejewskiego…
Jest 1936 rok, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów Feliks Susek odbiera sobie życie na służbie. Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński”, powodem desperackiego kroku jest nieodwzajemniona miłość denata do ponętnej krawcowej. Kiedy sprawa ma zostać umorzona, komisarz Maciejewski odkrywa, że ciało w trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się mozolne śledztwo, które łączy pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia i postaci, a temperatura rośnie z każdą minutą. Czy policjantowi uda się połączyć wątki i rozwikłać mrożącą krew w żyłach tajemnicę? Na niektóre odpowiedzi będzie musiał zaczekać kilka lat, kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha z przeszłości.
Fałszywi świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości – Lublin Wrońskiego to istne Sin City na słowiańską nutę. Komisarz Zygmunt Maciejewski będzie zmuszony nie tylko wniknąć w mroczną tkankę miasta, ale także zmierzyć się z własnym nałogiem, bólem i pożądaniem. W tle akompaniuje mu słynna berlińska śpiewaczka, Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy nocnych ulic.

Auto: Marcin Wroński

Tytuł: Skrzydlata trumna

Wydawca: W.A.B.

Rok wydania: 2012

Oprawa: miękka

Ilość stron: 307

ISBN: 978-83-7747-645-1

„księga strachów” – zbigniew nienacki

Czy ktoś jeszcze pamięta Pana Samochodzika? Ja sama muszę przyznać, że pamiętam, lecz obraz to raczej niewyraźny. W czasach mojego, tak zwanego dzieciństwa, Pan Samochodzik powoli odchodził do lamusa, a dla niektórych stawał się wręcz niewygodną pozostałością po poprzednim systemie. Zdarzyło mi się w życiu obejrzeć nawet jakieś ekranizacje przygód dzielnego pana Tomasza, ale, prawdę mówiąc, jako ośmiolatka wolałam czytać prozatorską wersję „Odysei” aniżeli historie detektywistyczne. Przewrotny los sprawił, że dziś sytuacja wygląda odwrotnie. Wracając jednak do Pana Samochodzika… na wiele lat zapomniałam o jego istnieniu, co jakiś czas telewizja publiczna, w ramach wypełniania dzieciom wakacyjnej nudy, emitowała film z serii „Pan Samochodzik i…”, co wywoływało we mnie dziwny… hmm… sentyment. I nagle, kiedy byłam już przekonana, że bohaterski pracownik muzeum został pogrzebany przez pamięć zbiorową, na mej drodze objawiła się indywidualna pamięć redakcyjnego kolegi Pawełka, wielkiego miłośnika książek o przygodach Pana Samochodzika. Od niego to właśnie, kilka lat temu, dostałam „Księgę strachów”.  Wówczas rzucona gdzieś w kąt z braku czasu, odnalazła się ostatnio, przy okazji porządkowania zawartości szafki. I tego właśnie było mi trzeba na tę paskudną jesień!

Z perspektywy czasu i przeczytanych książek, inaczej odbiera się pana Tomasza, a i zawartość „Księgi strachów” widzi się nieco szerzej niż tylko przez pryzmat zagadki, którą należy rozwiązać. „Księga strachów” łączy w sobie wszystko to, co w drugiej połowie lat 60. XX wieku, powinna zawierać każda, porządna książka dla dzieci i młodzieży. Jest zachęta do aktywnego wypoczynku na łonie natury, jest element promujący sport w postaci pana Tomasza trenującego dżudo i świetnej w tej dziedzinie ciotki Zenobii, jest „element antyzachodnioeuropejski”, bo na Zachodzie jest bardzo niebezpiecznie, grasują przestępcy, stąd ludzie zmuszeni są bronić się przy użyciu m. in. pistoletów gazowych, jest kompromitacja niemieckiego polityka, który okazuje się być zbrodniarzem wojennym, jest inwigilacja ze strony obcych elementów i dzielny polski kontrwywiad, jest tradycyjny podział ról w obozowisku, tzn. kobiety do garów, mężczyźni do rozkładania namiotów, no i nie zapominajmy o polskich służbach mundurowych, zawsze stojących na straży porządku i gotowych pomóc w każdej sytuacji. Swoją drogą czy ktoś z was pamięta, że Pan Samochodzik był inspektorem drogowym ORMO?  Żeby była jasność – to nie była krytyka tej książki, a raczej pochwała. Nienacki w „Księdze strachów” zamknął klimat tamtych czasów. Czyta się to świetnie, wątek kryminalny wciąga, choć miejscami rozwój wypadków, jest dość przewidywalny. Bawiłam się przy tym doskonale i szczerze polecam każdemu taką podróż w przeszłość.

„za wszystko trzeba płacić” – aleksandra marinina

Jak nie zanudzić czytelnika przez pół tysiąca stron? Odpowiedź na to pytanie zna niewielu pisarzy współczesnych, znali je także nieliczni tworzący w przeszłości. Ponad trzygodzinny film wykańcza mój system nerwowy, a ponad pięćset stron druku doprowadza do szału. Chyba, że te trzy godziny i pięćset stron mają jakieś uzasadnienie… A skoro już dobrnęliśmy do uzasadnień to jednym z tych odnoszących się do opasłych tomów jest nazwisko Marinina. „Za wszystko trzeba płacić” to kolejny już kryminał, którego bohaterką jest Nastia Kamieńska – funkcjonariuszka milicji, kobieta obdarzona niezwykłą intuicją i nieprzeciętną inteligencją, specjalistka od rozwiązywania kryminalnych zagadek.

Fabuła powieści, choć nieco zawiła, poprowadzona jest bardzo sprawnie, dzięki czemu udaje się uniknąć, tak uciążliwego dla czytelnika, sprawdzania kim jest opisywana właśnie osoba, bo choć pojawia się kolejny raz, to w gąszczu postaci nie sposób sobie przypomnieć.

Ciekawa jest niejednoznaczność postaci, nic tu nie jest czarne lub białe. Nastia, choć wzorowa funkcjonariuszka, decyduje się na współpracę z Denisowem wplątanym w działalność przestępczą, Denisow, mimo iż mafioso, ma swoje zasady czym budzi w czytelniku pewien szczególny rodzaj sympatii, Kola Saprin natomiast jest zabójcą, co nie przeszkadza mu być jednocześnie troskliwym bratem. Do tego tło w postaci Rosji lat 90. ubiegłego wieku – kraju niby postkomunistycznego, ale z wciąż silnymi śladami dawnego systemu, w postaci sprzedajnych funkcjonariuszy państwowych, mafijnej działalności bogaczy i ludzkiej mentalności. Wszystko połączone w doskonałych proporcjach, polecam więc bardzo na deszczowe, wrześniowe wieczory:

 

http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1296